Martwe pole nauczyciela.

Istnieje takie zjawisko, które nazywa się martwym polem w widzeniu kierowcy. Kiedy wpisuję w wyszukiwarkę słowa „martwy punkt” pojawia się taki wpis:

Tzw. „martwy punkt” to przestrzeń z tyłu i z boku naszego pojazdu, której nie widać w żadnym lusterku. Martwy punkt powoduje, że podczas zmiany pasa nie widzimy, że na sąsiednim pasie porusza się inne auto lub zauważamy je, dosłownie, w ostatniej chwili. W takiej sytuacji o stłuczkę bardzo łatwo. Niektórzy przekonują jednak, że martwego pola można uniknąć, a wszystko jest kwestią ustawienia lusterek.

Nauczyciele czasami są jak kierowcy.

Metafory „martwego pola” użyłam wczoraj, kiedy rozmawialiśmy o decyzjach pewnej nauczycielki II klasy szkoły podstawowej. Otóż w klasie tej Pani są chłopcy i dziewczynki, a 9 lat, to taki wiek, kiedy dzieciaki wolą się bawić w grupach jednopłciowych. Więc tradycyjnie: chłopcy rozrabiają. I rozrabiali tak, że Pani nie mogła prowadzić lekcji. Więc postanowiła ich uspokoić i za karę (?) rozsadziła chłopców siedzących razem w ławkach do… dziewczynek.

Córka naszej rozmówczyni, która chodzi do tej klasy poczuła się tą decyzją bardzo przygnębiona. Ukarana za nie swoje winy, bo przecież dziewczynki, a szczególnie ona, były grzeczne. Przeżywała to bardzo, tak bardzo, że następnego dnia niechętnie poszła do szkoły.

Karanie, przesadzanie…

A my rozmawiałyśmy o tym, skąd się u Pani wziął taki pomysł ukarania chłopców i nie dostrzeżenia tego, że równocześnie karze dziewczynki i że w ogóle karanie poprzez przesadzanie, to może nie jest najlepszy pomysł. I właśnie wtedy stwierdziłam, że to było „martwe pole” w widzeniu nauczycielki. Chciała dobrze. Chciała poprowadzić lekcję, zrealizować temat. Chciała, żeby dzieci się uczyły, a chłopcy jej w tym przeszkadzali. Zareagowała najlepiej, jak mogła w danej chwili. Pewnie była zdenerwowana, a jak wiadomo, kiedy buzują w nas emocje podejmujemy decyzje, odwołując się do najgłębiej utrwalonych wzorców zachowań. Prawdopodobnie nauczyciele, którzy ją uczyli też tak sobie radzili z krnąbrnymi uczniami. I w tym ferworze działań, które miały doprowadzić do lepszego, nie zauważyła, że… ta sytuacja ma też inne obszary, że jej konsekwencje dotyczą nie tylko chłopców, ale i dziewczynek.

Co dalej?

To, co mnie ciekawi, to czy Pani, kiedy już opadły jej emocje, jednak dostrzegła to martwe pole. A jeśli dostrzegła, to czy następnego dnia porozmawiała o tym, że swoimi uczniami?  Bo każdemu z nas zdarza się popełnić błąd, działając w dobrej intencji, ważne jednak, aby potem ten błąd naprawić.  To też jest sytuacja ucząca dla naszych uczniów albo osób z zespołu, którym kierujemy.

Skąd to się bierze? 

Skąd się biorą takie „martwe pola”? Jak twierdzą specjaliści jazdy samochodem, od złego ustawienia lusterek. Jakie ustawienie daje nam gwarancję widzenia całego pola? Wsteczne ma pokazywać drogę, która jest za nami, a boczne – pokazywać drogę, a nie bok samochodu, bo jak piszą spece „sam ze sobą samochód się nie zderzy”. I tu bym widziała ogromną analogię do naszych życiowych sytuacji. Czyli: patrzmy za siebie, aby mieć świadomość, co zrobiliśmy, jaką drogę przebyliśmy. A lusterka boczne ustawmy na innych, nie na siebie. Bo przecież to oni doświadczają i odczuwają konsekwencje decyzji przez nas podejmowanych. Szczególnie jeśli jesteśmy liderami i mamy władzę. Decydujemy, co ma być zrobione. A często nawet jak to ma być zrobione (czego tak przy okazji nie polecam – ale to już temat na inną liderkę).

Martwe pola w edukacji

To, nad czym się dalej zastanawiałam, to jakie są inne martwe pola w edukacji, w sytuacjach szkolnych, które sprawiają, że nie widzimy tego, co wiedzieć powinniśmy, aby uniknąć wypadku/katastrofy/stłuczki. Uświadomiłam sobie, że są to przede wszystkim nasze nawykowe, zaczerpnięte od naszych nauczycieli nawyki. Np. jakie jest martwe pole dla sytuacji, gdy nauczyciel pisze do rodziców uwagę, że jego dziecko źle się zachowuje podczas lekcji? Czy nauczyciel nie dostrzega tego, że w ten sposób informuje rodziców o swojej bezsilności, może braku profesjonalizmu?

Albo taka uwaga w dzienniczku: Państwa dziecko nie przynosi pomocy potrzebnych na lekcje. Stale o czymś zapomina. Proszę dopilnować, aby wszystko miało. Czyż martwe pole nie obejmuje komunikatu, który dostaje uczeń: to rodzice, nie ja mają odpowiadać za to, żebym przyniósł do szkoły to wszystko, co będzie mi potrzebne.

Albo koncentrowanie się na uczniu, który się spóźnia, poświęcanie mu dużej części lekcji, podczas gdy, ci którzy przyszli punktualnie nie doświadczą zainteresowania, uwagi ze strony nauczyciela. A przecież nauczycieli mógłby pogratulować im punktualności i ich zapytać, co robią, że są na czas.

Albo stopnie stawiane uczniom, które stają się celem samym w sobie i odwracają uwagę uczniów od uczenia się, gazetki szkolne przygotowywane przez nauczycieli, nudne apele mające uczcić jakieś ważne święto….

Ciekawa jestem, jakie jeszcze inne martwe pola przychodzą Wam do głowy?!

Co robić, aby eliminować martwe pola w naszych działaniach?

Otworzyć nasze mózgi, czyli nauczyć się patrzeć w lusterka. Bo ludzki mózg jest tak skonstruowany, że dopóki nie zabraknie nam prądu czy wody w kranie, będziemy odsuwać od siebie niewygodne myśli. Nie będziemy chcieli widzieć, aż nie dojdzie do stłuczki. A mam takie poczucie, że katastrofa nadciąga. Coraz więcej uczniów przechodzi na edukację domową, coraz więcej z nich czuje, że czas spędzany w szkole to czas zmarnowany. Poświęcony na pamięciowe opanowywanie wiedzy, której nigdy do niczego nie wykorzystają. Żyjemy w pewnego rodzaju odrętwieniu, nie widząc, że nie będzie szczęśliwego zakończenia. Ten meteoryt z pytaniem „po co nam taka szkoła?” już na nas pędzi, tylko my uparcie odwracamy głowę w drugą stronę. Na szczęście coraz większa liczba dyrektorów, nauczycieli, rodziców, uczniów przestawia lusterka i zaczyna dostrzegać to, co dotychczas było w „martwym polu”.

Jest takie powiedzenie, jeśli chcesz gdzieś iść szybko, to idź sam, ale jeśli chcesz zajść daleko, to musisz iść razem. Dlatego tworzymy wspólnoty, gdzie wzajemnie się wspieramy w docieraniu do obszarów dotychczas przed nami ukrytymi. Bo, jak wiadomo: RAZEM LEPIEJ!